Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/034

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A dlaczego nie miałbym być w przyjaźni z mężem pani? — zauważył ze szczerem zdziwieniem. — Pan Marjan jest dla mnie naprawdę sympatyczny.
— Ach, jeśli tak, lecz... — zatrzymała się, a potem wyrzekła prędko — może wrócilibyśmy na dół?
— Prawda, co powiedzą ludzie na naszą samotną tak długą przechadzkę.
— Czy panu idzie o to?
— Mnie? żartuję, ale może mąż pani...
— Ach, pan się obawia.
— Nie chciałbym tylko, aby pani miała przykrość.
— Zatem mnie nie idzie, ani o ludzi, ani o... męża. Idzie mi tylko o pana.
Powiedziawszy to, zaczęła iść w kierunku powrotu. Na chwilę jeszcze zatrzymali się i patrzyli na dolinę, która jak biała smuga tak się wiła u stóp góry.
Stanąwszy przy nim, wskazała na dół, mówiąc:
— Niech pan patrzy, jak ci ludzie tam wyglądają, jak muchy, może nas widzą, lecz my tak wysoko nad nimi i sami, jak w przedsionku do raju... Nie czuje pan tego uroku? Lecz pan zapewne myśli o Ewie... O czem-że bowiem mógł-