Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/024

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Co pan Ada (tak go nazywała czasami) jakiś smutny? — wyrzekła serdecznie, prawie pieszczotliwie i patrzyła przytem tak jakoś, że miał najzupełniejsze wrażenie, iż oczy te czytają wszystkie jego najskrytsze myśli.
Na delikatną jego twarz wykwitł rumieniec lekki, przezroczy, jak odbrzask łuny, która, pomimo wiedzy i woli, rozpalała się w głębi jego zrównoważonej duszy.
Usiedli na wprost siebie nieco w oddaleniu od reszty osób.
— Jak to dobrze, że pani jest dziś inna — wyrzekł.
— Inna?...
— Wczoraj była pani...
— Ach, wczoraj — przerwała mu — dzisiaj jest dzisiaj, uważa pan — rozśmiała się i uczyniła jakiś ruch ręką — minęło — powiedziała żartobliwie.
— Wszystko mija — dodała poważniej.
Posmutniał.
— Wszystko mija... — powtórzył w zamyśleniu.
— I to jest właśnie dobrze, inaczej życie byłoby nie do wytrzymania — rzekła.
— Bywają jednak rzeczy, które pragnęłoby się zatrzymać — zauważył.