Przejdź do zawartości

Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zaniepokojeniem: „Za kilka minut Helena będzie tu. Jak ja ją przyjmę? Co jej powiem?“
Ten tęskny niepokój był w nim szczery i miłość ku owej kobiecie odrodziła się w nim naprawdę; lecz wyraz słowny i plastyczny jego uczuć był zawsze tak sztuczny, tak daleki od szczerości i prostoty, że z przyzwyczajenia przygotowywał się nawet wśród najgłębszych wzruszeń umysłu.
Usiłował wyobrazić sobie scenę; ułożył kilka zwrotów; wybrał oczyma z okoła miejsce najstosowniejsze do rozmowy. Potem wstał także, by zobaczyć w lustrze, czy twarz jego była bladą, czy odpowiadała chwili. I wzrok jego zatrzymał się w lustrze na skroniach, na nasadzie włosów, gdzie Helena ongi zwykła była składać delikatny pocałunek. Otworzył wargi, by zbadać doskonały blask zębów i świeżość dziąseł, przypominając sobie, że niegdyś Helenie nadewszystko podobały się jego usta. Jego próżność młodzieńca zepsutego i zniewieściałego nie pomijała nigdy w miłości żadnego efektu wdzięku lub formy. Umiał w uprawianiu miłości wyciągi ze swojej piękności możliwie jaknajwiększą rozkosz. To właśnie szczęśliwe ukształcenie ciała i to natarczywe poszukiwanie rozkoszy zyskiwały mu umysły kobiet. Miał w sobie coś z Don Juana i z Cherubina; umiał być mężczyzną herkulesowej mocy i kochankiem trwożnym, czystym, prawie dziewiczym. Powód jego siły leżał w tem, że w sztuce miłosnej, nie wypierał się udawania, fałszu, kłamstwa. Wielka część jego siły leżała właśnie w hipokryzyi.
„Jak ja ją przyjmę? Co jej powiem?“ Wikłał się, a minuty umykały. Nie miał najmniejszego pojęcia o obecnem usposobieniu Heleny.
Spotkał ją w poprzedni poranek we via de’Con-