Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zachować miarę. Będzie dobrze, jeżeli zapomnisz, że masz przed sobą człowieka, któremu, jak powiadają, zabrałeś kochankę i na którego podniosłeś szpicrutę.
Byli na piazza di Spagna. Fontanna Barcaccia wydawała zachrypły, przyciszony szmer, lśniąc do księżyca, który odzwierciedlał się z wysokości katolickiej kolumny. Cztery czy pięć najemnych powozów stało w szeregu, z zapalonymi latarniami. Z via del Babuino dochodził dźwiękot dzwonków i przytłumiony tupot kroków, jak idącej trzody.
U stóp schodów baron pożegnał się.
— Bądź zdrów. Do widzenia, jutro. Przyjdę kilka minut przed dziewiątą, z Ludwikiem. Zrobisz ze dwa cięcia, żeby się rozruszać. My pomyślimy o lekarzu. Idź; spij głęboko.
Andrzej zaczął wstępować na schody. Na pierwszej płaszczyźnie zatrzymał się, pociągnięty przez zbliżające się dzwonki. Czuł istotnie trochę zmęczenia; a także trochę smutku, na dnie serca. Po zuchwałej dumie, którą w jego krwi rozbudziła rozmowa o umiejętności szermierczej i przypomnienie jego dzielności, naszedł go rodzaj niepokoju, nieokreślonego, zmięszanego ze zwątpienia i niezadowolenia. Nerwy, w tym gwałtownym i smutnym dniu zbyt napięte, teraz rozluźniły się mu pod wpływem łagodnej wiosennej nocy. Czemu spodobało mu się bez namiętności, dla czystego kaprysu, dla samej próżności, dla samej prepoterfi wzbudzić nienawiść i napełnić bólem ludzką duszę? Myśl o okrutnem cierpieniu, które z pewnością gnębiła jego przeciwnika w nocy tak słodkiej; rozbudziła w nim prawie uczucie litości. Obraz Heleny przeszedł błyskawicą przez jego serce. Wróciły mu na pamięć męcze-