Przejdź do zawartości

Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Przypominasz sobie? Przypominasz sobie?
— Tak.
— A ów wieczór kwiatów, na początku, kiedym to przyszedł z takiem mnóstwem kwiatów. Byłaś sama w kącie okna, czytałaś. Czy przypominasz sobie?
— Tak, tak.
— Ja wszedłem. Tyś się zaledwie odwróciła; przyjęłaś mnie szorstko. Co ci było? Nie wiem. Położyłem bukiet na stoliku i czekałem. Tyś zaczęła mówić o rzeczach błahych z przymusem i niechętnie. Myślałem strapiony: „Już mnie więcej nie kocha“. Lecz woń kwiatów była wielka: wypełniła już cały pokój. Widzę cię jeszcze, jak porwałaś bukiet i zanurzyła w nim całą twarz, wdychając. Twarz twoja, po podniesieniu się, zdawała się bezkrwista, a oczy zamącone, jakby rodzajem upojenia...
— Mów dalej! mów! — rzekła Helena głosem omdlałym i przechyliła się poprzez balustradę, oczarowana urokiem pomykających wód.
— Potem, na otomanie: przypominasz sobie? Zasypałem ci kwiatami piersi, ramiona, twarz, gwałtem. Tyś się ustawicznie wynurzała, nadstawiając pocałunkom usta, szyję, przymknięte powieki. Między twoją skórą a swoimi wargami czułem chłodne i miękkie płatki. Gdym całował twoją szyję, drżałaś na całem ciele i wyciągałaś ręce, odpychając mnie. A potem... utonęłaś głową pośród poduszek, z piersią ukrytą pod różami, z ramionami obnażonymi aż po łokcie. I nie było nic rozkoszniejszego i słodszego nad lekkie drżenie twoich bladych rąk na moich skroniach. Przypominasz sobie?
— Tak. Mów dalej...
On mówił dalej, ze wzrastającą tkliwością. Upojony swoimi słowy, prawie zatracał świadomość tego, co