Przejdź do zawartości

Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jak go ubodła w samo serce. Pokładał w zwycięstwie jakąś nieokreśloną nadzieję. W wyobraźni swej widział wrażenie zwycięskiego biegu i zwycięskiego pojedynku z przeciwnikiem. Kiedy się rozbierał, każdy ruch jego zdradzał zakłopotanie.
— Oto człowiek, co widzi otwarty grób, za nim wsiądzie na konia — rzekł książę Beffi, kładąc na jego ramieniu rękę ze śmiesznym ruchem. Ecce homo novus.
Andrzej Sperelli, który w onej chwili był pełen wesołości, wybuchnął jednym z owych szczerych śmiechów, które były najuwodniejszym wylewem jego młodości.
— Czemu się pan śmieje? — zapytał go Rutolo, ogromnie blady, nie władnący sobą, patrząc nań z podełba, ze zmarszczonymi brwiami.
— Zdaje mi się — odrzekł Sperelli, bez zakłopotania — że pan do mnie mówisz w tonie bardzo żywym, kochany markizie.
— I cóż?
— Proszę sobie myśleć o moim śmiechu, co się panu żywnie spodoba.
— Myślę, że jest głupi.
Sperelli podskoczył, zrobił krok i podniósł przeciw Giannetowi Rutolo szpicrutę. Cudem udało się Paolowi Caligaro powstrzymać jego ramię. Wybuchły dalsze słowa. Nadszedł Marcantonio Spada; usłyszał zwadę i rzekł:
— Dosyć, synaczkowie. Wiecie obaj, co winniście zrobić jutro. Teraz musicie stanąć do biegu.
Obaj przeciwnicy uzupełnili w milczeniu swój strój. Następnie wyszli. Już rozeszła się świadomość o sporze wewnątrz ogrodzenia i przebiegła przez trybuny, podniecając wyczekiwanie biegu. Hrabina di Lucoli oznaj-