Przejdź do zawartości

Strona:PL Gabriela Zapolska - Utwory dramatyczne T. VII.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
chała — wreszcie daje mu znak, że sam wejdzie. Wchodzi, zamyka drzwi i staje na tle portjery. Rena porywa się, dostrzega go i wydaje długi okrzyk pół radosny, pół bolesny. W krzyku tym powinno koncentrować się wszystko, co miała w głębi swej istoty, robi ruch jakby chciała się mu rzucić na szyję, lecz widząc, że on stoi nieruchomy, cofa się i tak, jakby jej sił zabrakło, osuwa się na sofę, wreszcie z wysiłkiem podnosi głowę i patrzy na niego. On podchodzi nieco bliżej).

HALSKI (ze sztucznym chłodem). Przyszedłem, bo zdawało mi się... że poprzednio rozgniewałem panią... Nie lubię być posądzonym o brutalność... to nie leży w moim charakterze... więc chciałem przeprosić panią... i...

(milknie).

RENA (cicho). Ja się nie gniewam na pana... ja... tylko... a,..

(łzy dławią, wreszcie wybucha strasznym spazmatycznym płaczem).

HALSKI. Ależ... pani Reno... co to? co to?
RENA. Nic... nic... pozwól pan... ja się cieszę... że pana widzę... że pan tu... nie tam, nie z nią...
HALSKI. A więc pani o to chodziło!
RENA. Tak! tak! o to!
HALSKI (ironicznie). Niepojęty jest ogrom miłości własnej u kobiet.
RENA (ocierając oczy). Więc pan sądzi, że to, tylko... z miłości własnej, obrażonej...
HALSKI. A z czegóż innego? pani ma olbrzymią dozę tej ambicji, a przecież nie szanuje pani ambicji drugich.