Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wzruszać sznurami, kołyszącemi zlekka w powietrzu to łoże.
Wielki mustyk brzęczał ponad niem. Matho stał jak przykuty, trzymając w ręku światło w srebrnej galerze, gdy wtem mustyk wpadł w płomień i przerywając swe jednotonne brzęczenie rozbudził Salammbo.
Ogień przygasł natychmiast i tylko wahające się błyski lampy migały po ścianach. Dziewica zdumiona milczała chwilę, aż wreszcie rzekła:
— Co to jest?
Matho odpowiedział:
— To welon bogini.
— Welon bogini! — zawołała Salammbo i z przerażeniem pochyliła się naprzód cała drżąca. On dodał:
— Szukałem go dla ciebie w głębi przybytku, patrz!...
Zasłona rozwinięta lśniła tysiącem promieni.
— Czy pamiętasz — mówił dalej Matho, — wszakże zjawiałaś się w nocnych snach moich, lecz nie rozumiałem niemego rozkazu twych oczu!
Tu dziewica zstąpiła na stołek hebanowy, on zaś mówił:
— Gdybym cię był pojął, spieszyłbym do ciebie już dawniej, odstąpiłbym armji a nie Opuszczał Kartaginy. Na rozkaz twój poszedłbym przez otchłanie Hadrumetu w straszne krainy ciemności, lecz przebacz, ciężar jakiś przytłaczał i krępował ducha mojego, aż nakoniec rozbudziłem się, zapragnąłem widzieć ciebie... Gdyby nie wola bogów, nie byłbym się na to ośmielił. Teraz zaś uchodźmy, pójdź ze mną... a jeżeli ty chcesz, to ja zostanę z tobą. Bo i czegóź jeszcze szukać będę? Niech tylko dusza moja rozpłynie się w twoim oddechu, niech wargi spalę dotknięciem twej ręki!...