Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

błyskawice przerzynające chmurę, a potem następowała ciemność. Dziewica widziała tylko błyszczące źrenice Mathona, jak dwa węgle żarzące się w ciemnościach. Czuła, że jakaś siła straszna ją otacza, że nadchodzi moment stanowczy, nieunikniony, i wpół omdlała z nadzwyczajnym wysiłkiem rzuciła się ku świętej zasłonie wznosząc rekę, aby ją ująć.
— Co robisz? — zawołał Matho.
— Zabiorę święty welon do Kartaginy — odrzekła.
On postąpił z rozkrzyżowanemi rękami i głosem tak strasznym, że dziewica stanęła jakgdyby wrosła w ziemię — zawołał:
— Powracasz z nim do Kartaginy — i trząsł się cały, powtarzając ze zgrzytającemi zębami: — Powracasz do Kartaginy! Ach, więc ty przybyłaś tylko, aby unieść ten welon, zwyciężyć mnie i zniknąć!... O nie, nie, tyś moją teraz, tyś moją. Nikt nie przyjdzie odebrać mi ciebie. Nie zapomniałem ja pysznego wyrazu twych wielkich oczu, tak spokojnych i pogardliwych razem... Teraz na. mnie kolej; ty jesteś mą niewolnicą, moją służebnicą. Wołaj na ojca twego, na armię, na senat, przyzywaj bogaczów i cały twój obrzydliwy naród!... Dziś jam panem trzystu tysięcy żołnierzy, Pójdę ich jeszcze więcej sprowadzić z Galji, z Luzytanji, z głębi pustyń i zburzę twe miasto, popalę świątynie, aż triremy zabujają po falach krwi przelanej... Nie pozostawię ani jednego domu, ani kamienia, ani palmy! A jeśli ludzi mi zabraknie, to spędzę z gór niedźwiedzie, wypuszczę lwy... Nie probuj ucieczki, bo cię zabiję.
Blady, z zaciśniętemi pięściami, drżał cały jak arfa, której struny mają popękać, lecz nagle głośne łkania stłumiły głos jego, i zginając kolana zawołał: „Przebacz mi! Jestem nikczemny, podlejszy niż gady, gnój i prochy; niedawno, kiedy mówiłaś, tchnienie twe