Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

łączące się z dalszem jeziorem; poza jedną górą wznosiły się następne, a wśród jeziora leżała wyspa czarna w formie piramidalnej.
Na lewo przy kończącej się zatoce, wielkie stosy nieużytecznych piasków leżały przy wodach, które niby olbrzymie tafle z lapis lazuli, wynosiły się nieznacznie aż pod obłoki. Zieloność uprawnych pól ustępowała miejsca żółtym placom. Drzewa chlebowe błyszczały barwą korali, grona winne zwieszały się ze szczytu sykomorów, słychać było szmer wody, świergotanie czubatych skowronków, a ostatnie promienie słońca ozłacały skorupy wygrzewających się żółwi.
Matho wzdychał głęboko, potem położył się na piasku i płakał... Czuł się tak nędznym i samotnym, Nie miał nadziei posiadania dziewicy, i nie mógł nawet zdobyć miasta...
Po nocach sam jeden w swoim namiocie przypatrywał się zasłonie. I cóż mu pomagało jej posiadanie?.. Smutna wątpliwość opanowała barbarzyńcę. To znowu zdawało mu się, że odzież bogini należy do Salammbo, że część duszy przebywa niby oddech w tych przezroczystych zwojach... I dotykał zasłony, ukrywał w nią twarz swoją, całował łkając, lub zarzucał na ramiona, wyobrażając sobie, że dziewica jest przy nim. Czasami znów przy świetle gwiazd uciekał, depcąc po żołnierzach śpiących, dosiadał konia, w dwie godziny przybywał z obozu do Utyki i wpadał do namiotu Spendiusa.
Wtedy mówił najprzód o dokonanych robotach oblężenia, a potem wylewał skargi na Salammbo. — Spendius uspakajał go jak mógł tylko.
— Porzuć — mówił mu — te nędzne uczucia. Zbudzisz je w sobie znów kiedyś, lecz teraz kieruj armją i zwyciężaj Kartaginę; jeżeli jej samej nie zdo-