Strona:PL Gąsiorowski Wacław - Królobójcy.djvu/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

prowidowaniu handlu. Beczka przy wejściu, więc niby krawat, bez którego można się znakomicie obejść zarówno pod biegunem, jak i pod równikiem, a który jednak stał się czemś w rodzaju generalnego, symbolicznego węzła w opakowaniu cywilizowanego obywatela.
Otóż ta poczciwa, zacna beczka cukru miała dla Kobozewa nielada znaczenie, bo była dlań nietylko szyldem, nietylko składem podręcznym wielkich serów, ale i składem na wydobywaną ziemię… Firma bowiem „Skład rosyjskich serów E. Kobozew“ pracowała podobno i w nocy…
I jak pracowała! Nadewszystko do sklepu sprowadziła się pani… Kobozew, ile że zdążyła powrócić z jakiejś oddalonej guberni z wyprawy do rodziców i z całą gorliwością stanęła do pracy przy mężu. A praca była nielada! W dzień urwanie głowy z klientelą, a w nocy… W nocy podkop pod ulicą!…
Zadanie było ciężkie, było to zadanie nad siły. Boć podkop musiał być prowadzonym tak, aby żadnego śladu zewnętrznego nie było, aby na każde wejście żandarmerji mógł być ukrytym, aby najlżejszym szmerem nie zdradził kreciej roboty spiskowych.
Lecz Kobozew, a raczej gromadka bojowa, umiała głęboką wiedzę i wynalazczość łączyć z wytrwałością.
Plan podkopu był prosty. Równolegle do sklepu, po prawej stronie od wejścia, był pokój mieszkalny, a po części i składzik. W tym pokoju, przy ścianie, od ulicy, stanęła kanapka, która nietylko służyła za łóżko dla pani Kobozew, ale i za parawan, osłaniający otwór wejściowy do podziemnego chodnika, idącego aż ku środkowi Małej Sadowej ulicy. Chodnik ten kończył się nabojem dynamitu, dosięgającym stu fun-