Strona:PL Gąsiorowski Wacław - Królobójcy.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
XII.

Więc wielki żandarm cesarstwa, naczelnik sławetnego „trzeciego oddziału kancelarji jego cesarskiej mości“, Loris-Melikow, gdy go kula Młodeckiego ominęła, został liberałem… Srogi dotąd, zaślepiony reakcjonista, zaczął przebaczać, darowywać winy, wracać z Syberji setki zesłańców…
Cesarz wypełniał potulnie rozkazy Loris-Melikowa, ledwie rozumiejąc się na takich rządach, ledwie obejmując plan. A plan ten polegał na wyodrębnieniu grupy terroru rewolucyjnego i wpojeniu w ogół rosyjski wiary, że władza zwalcza nie idee, nie przekonania lecz zbrodnię.
Środek ten byłby niepoślednim, gdyby był szczerym i uczciwym, gdyby nie obłudna obawa przyznania się do win popełnionych. Boć faktem było niezaprzeczonym, iż pośród ośmiu tysięcy wygnańców i katorżników politycznych, co najmniej siedm tysięcy skazano bez sądu, bez dowodu winy. Ludzie ci przeto musieli mieć głębokie poczucie zaznanej krzywdy i nie chcieli ani łask ani przebaczenia, tylko wymiaru sprawiedliwości, tylko ujawnienia swej niewinności. Stąd niespodziewana względność, nie wyrozumowany powrót ich do kraju był dla nich jedynie nowem udręczeniem, jedynie nowym dokumentem, że ubogie statuty prawa rosyjskiego są niczem dla fantazji naczelnika cesarskiej żandarmerji, że każdy obywatel państwa jest na humor i niehumor takiego samowładcy skaza-