Strona:PL Gąsiorowski Wacław - Królobójcy.djvu/046

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ci eleganccy panowie umieli jednać sobie miłość kolegów po fachu tam, gdzie zamieszkali, ponieważ całą ich czynnością było lojalne przyglądanie się „nihilistom“, przeto weszło w zwyczaj, że każde większe środowisko ludzkie, i poza granicami Rosji, posiadło i swoich „nihilistów“ i swoją policję... rosyjską. Zwyczaj ten utarł się tak dobrze w Berlinie, jak i w Rzymie, tak w Barcelonie, jak i w Marsylji, a żandarm rosyjski zdobył pole do awansu nie tylko z Kijowa do Moskwy, ale i z Londynu do Genewy.
Żandarmi rosyjscy byli zbyt dobrze wychowani, aby swem prowadzeniem mogli dać powód do niezadowolenia. I niktby na obecność ich nie narzekał, gdyby nie „nihiliści“, którzy nie tylko wszczęli hałas na „opiekę“, ale wręcz pomówili żandarmerję rosyjską o bezprawne „porywanie“ ludzi... („nihiliści“ mieli odwagę zaliczać się do ludzi) na terenie mocarstw obcych.
Porywanie to miało się odbywać śród białego dnia i na równej drodze i bez wiedzy i zezwolenia władzy danego państwa.
Oto, do idącego jakimiś bulwarami europejskimi „nihilisty“ zbliża się jakiś pospolity agent policji miejscowej i prosi „nihilistę“ o pofatygowanie się z nim, bo taki jest rozkaz... „Nihilista“, ufny opiekuńczym skrzydłom konstytucji, a pragnąc najmocniej okazać swą lojalność, idzie za agentem... Nieopodal czeka pojazd. „Nihilista“ wsiada bez oporu, nie dziwiąc się nawet obecności dwóch panów cywilnych i ma przekonanie, że lada chwila prokurator da mu pełną satysfakcję za tę oczywistą pomyłkę... Pojazd rusza i ginie raz na zawsze. „Nihilista“ bowiem zamienia się w drodze w bryłę ciała ludzkiego i spada wprost na kamienie