Strona:PL Gąsiorowski Wacław - Królobójcy.djvu/025

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z bogów schodzili na synów bożych, — z synów bożych na bożych namiestników, — potomków świętych, kapłanów najwyższych, pomazańców.
Wreszcie tu i ówdzie cywilizacja potrafiła przekonać ludy, że panujący już nie potrzebuje być ani wodzem, ani mędrcem, ani cudami słynącym kapłanem, a jedynie człowiekiem, strzegącym praw i umów, przez lud ustanowionych.
Ta nauka była ciosem nielada dla samowładców — ale jeszcze nie zgubą. Bo tu znów rozpoczęły się dowodzenia, że stanowisko przewodnie należy do potomstwa władców, tu okazało się, że dany przewodnik, mimo że upada pod ciężarem trudów rządzenia, jednak za żadną cenę nie ustąpi ze swej Golgoty, tu wyszło na jaw, iż jeżeli władca odmawia swemu ludowi jakichś ulg i przywilejów, to odmawia w imię dobra ludu, w imię swego nieomylnego przekonania, że te nowe ulgi czy przywileje byłyby nieszczęściem dla ludu.
I wszystkie te nowoczesne racje stanu miałyby powodzenie, gdyby nie historja, która im na każdej swej karcie zaprzecza, gdyby nieomylne świadectwa, że każda nauka głębsza, każdy mocniejszy zwrot myśli ludzkiej był przez władców tępionym, póki im życia i sił stało. A czy ten zwrot nazywał się zakonem Mojżesza, czy nauką Chrystusa, czy zbadaniem ruchu ziemi koło słońca, zawsze miał wrogów śmiertelnych we władcach. Stąd wzrost świadomości, że idei nie osiąga się bez walki, stąd fanatyzm odpowiada przemocą na przemoc.
Władza, jak każde wzniesienie, jest zawrotną — a im to wzniesienie jest większem, tem zawrotność możliwszą. A choć są górale, którzy nawet z wysokości Montblanku potrafią dumnem spojrzeniem mierzyć bezdenne