Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zdjęła słuchaczy, nikt mu nie zaprzeczył, więc rozpogodził czoło i ciągnął z uśmiechem wewnętrznego zadowolenia.
— Poszedłem tedy do największego w mieście jubilerskiego sklepu. Kupiłem parę brylantowych, ot takich kolczyków. Włożyłem pudełko do kieszeni i poszedłem do Melindy. „Nazwisko?“ — pyta mię ot taki drab, pysznie, mówię wam, odziany. Skeeseeks — odpowiadam i wchodzę. Na spotkanie moje wychodzi żona moja. „Z przeproszeniem, nie przypominam sobie tego nazwiska“ — poczyna słodko i uprzejmie — a miałem rudą perukę i faworyty. „Przyjaciel męża pani, przybywam właśnie z podarunkiem dla Mit... Mit... — udawałem umyślnie, żem zapomniał imienia, a w tém Melinda podbiega i słodkim głosikiem woła: „czy to pięknie, ojcze, zapominać imienia swéj rodzonéj córki? Jak się masz, stary!“ Mówiąc to zerwała mi perukę z głowy i faworyty i rzuciła mi się na szyję. Głos krwi, panowie! instynkt! głos krwi!
Zachęcony uwagą, z jaką słuchano jego opowieści, powtórzył ją parę razy, z coraz nowemi dodatkami i przeróżnemi upiększeniami.
Odtąd niejednokrotnie i nie w jedném miejscu, lecz najczęściéj w handlu win, nowy Ulises, opowiadał nam ciekawe swéj podróży przygody. Od czasu do czasu zmieniały się szczegóły i akcesorya, parę razy wręcz przeciwne pierwszemu podawał nam rozwiązanie, lecz sam fakt zwiedzenia domu i rodziny pozostawał niezmienny. W towarzystwie tak sceptyczném, jak towarzystwo Monte-Flat, przywykłe do zestawiania wielkich nadziei z małemi rezultatami, nie miano zaufania do opowieści starego Plunketta. Wyjątek w tym względzie stanowił tylko Henryk York z Sandy-Bar. Słuchał on opowieści starego z niestrudzoną uwagą; szczupły jego zapas pieniędzy był zawsze do usług spekulanta, jemu się téż dostawało najwięcéj szczegółów o wdziękach Melindy, jemu pożyczaną bywała jéj fotografia i on to pewnego wieczoru siedząc samotny w swéj chacie, fotografię tę do ust podniósł, gdy tymczasem uczciwa, piękna twarz jego, gorącym zapłonęła rumieńcem, rozpalonym na niéj bodaj nie samym ogniem dogorywającym na kominie.
Monte-Flat był okurzony, do koła wznosiły się ślady suszy. Dogorywające lato przysypało wszystko pyłem, a na widnokręgu gromadziło płowe obłoki. Olchy i bawełniane drzewa wzdłuż strumieni wyglądały spieczone i spopielałe i nawet kamienie na dnie strumienia słały się nakształt suchych w dolinie śmierci nagromadzonych kości. Zachodzące za kurzawą pyłu słońce nadawało połysk miedzi bokom odległych gór. Bywały dnie, w których ziemię przebiegało lekkie wstrząśnienie; innym znów razem silny wiatr ciskał w oczy kłęby duszącego dymu, niosąc je z płonących na dolinach lasów i kręcąc niemi niby biczem wpędzał mieszkańców do ich