Strona:PL Frances Hodgson Burnett - Tajemniczy ogród.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przed kim wygadać się z swych urojonych, tajonych obaw, gdyby był pozwolił mówić do siebie, gdyby był miał towarzystwo dzieci, a nie leżał po całych dniach nawznak w łóżku w tym ogromnym pustym domu, żyjąc w atmosferze przesyconej lękiem ludzi, którzy po największej części byli niemądrzy, a nim znużeni, byłby zrozumiał, że największa część lęków jego i choroby była płodem jego wyobraźni. Lecz leżał i rozmyślał o sobie, o swoich bólach, o swojem zmęczeniu — myślał dnie, miesiące, lata. I teraz dopiero, gdy to niemiłe dziecko upierało się przy swojem, że nie był on tak chory, jak sobie wyobrażał — począł przypuszczać, że może ona ma rację.
— Nie wiedziałam — nieśmiało wtrąciła pielęgniarka — że on myślał, że ma garb. Krzyż ma słaby, bo nie chce spróbować nawet usiąść prosto. Byłabym mu sama powiedziała, że ani śladu garbu niema.
Colin połykał łzy i odwrócił twarz trochę, by na nią spojrzeć.
— N-naprawdę? — wyrzekł.
— Tak jest, sir!
— No, więc widzisz! — rzekła Mary.
Colin znów twarz ukrył w poduszki i leżał spokojnie, tylko łzy cicho płynęły, a ciałem wstrząsały czasami tłumione łkania, jakby ostatnie podmuchy wichru po burzy. Łzy były najlepszym znakiem, że przyszła ulga i ukojenie. Odwrócił się nagle i znów spojrzał na pielęgniarkę i — o dziwo! — wcale nie jak radża do niej przemówił:
— Czy myślisz, że mógłbym — żyć — i urosnąć? — spytał.
Pielęgniarka nie była ani sprytna, ani sercowa, lecz odpowiedzieć mogła słowami lekarza londyńskiego:
— Pewnie, że panicz mógłby żyć, gdyby robił to, co