Strona:PL Fr Rawita-Gawroński - Taras Szewczenko i Polacy.djvu/03

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zagadkę tę do rozwiązania pozostawiamy psychologom – specjalistom nowożytnej miłości, którzy z nieporównaną cierpliwością papieru i czytelnika przez całe tomy analizują pytanie: kocha czy nie kocha i umieją godzić ze sobą trzy miłości naraz, następujące po sobie z niezrównaną szybkością ku uciesze bardzo młodych czytelniczek.

II.


Po tej pierwszej miłości długo musiał czekać Szewczenko, aż los go znowu zetknie z Polakami, ale już w innej sferze i innego ducha niż panował w otoczeniu Engelhardta.
Nowicjat artystyczny w stolicy Piotrowej był bardzo ciężki dla przyszłego poety. Na nieszczęście swoje dał się on poznać z upodobaniem do malarstwa i rysunku bardzo wcześnie. Niemiecki szlachcic o zakroju rosyjskiego „barina“, wypróbowawszy jego zdolności na robieniu różnych portretów, a pragnąc zdolnego młodzieńca usposobić na przyszłego rzemieślnika dla siebie, bezpłatnie pracującego „za pańszczyznę“, oddał go na naukę do malarza pokojowego, prawdziwego Rosjanina. Idąc po stopniach, których tu śledzić nie będziemy, doszedł nareszcie Szewczenko do Akademji sztuk pięknych i ukończył ją. Urzędowo, że tak powiem, zajmował się malarstwem, a pokryjomu — poezją. Rozmaici „zemlaki“ Szewczenka, blizcy i dalsi, którzy na bruku stolicy szukali albo chleba w przyszłości, albo w twardy sposób dla nas Polaków, dosługiwali się orderów, wysokich urzędów i dostojeństw, odnaleźli Szewczenkę, poznali się — za chwałę im to przyznać trzeba — na wielkim talencie młodego poety-samouka i zetknęli go ze światem czytelników. Była to grupa osobliwego rodzaju patrjotów i charakterów. Głośno przyznawali się do narodowości rosyjskiej, pełnili gorliwie służbę rosyjskich urzędników, często zbyt gorliwie, a potajemnie pielęgnowali patrjotyzm „hałuszek i warenykiw s sałom“ (gatunek wielkich klusek i pierogów ze słoniną) jak się wyraził o nich jeden z rosyjskich pisarzy. W domu mówili po rosyjsku i dzieci wychowywali w tym duchu, a największą zasługą swoją poczytywali — nienawidzieć Polaków głośno i przy każdej sposobności. Taki duch panował pod posągiem Piotra I. i Katarzyny II. W najdalszych promieniach obu stolic pielęgnowano ten duch bardzo troskliwie w polityce, w szkole, w literaturze. Była to nienawiść i walka tatarskiej kultury, powleczonej zewnątrz francuszczyzną, zachodnią cywilizacją i ubraną w angielski surdut, z duchem kultury zachodniej, która przez Polskę od „zgniłego zachodu“ wciskała się gwałtownie do zabagnionego i cuchnącego państwa — wielkiej Rosji. Swoistą tę kulturę gorąco i urzędowo podtrzymywali owocześni „Małorossy“, szerząc ją namiętnie przy pomocy wysokich apanażów i pensji, wypłacanych przez „Wielkorosów“ zwolennikom zniszczenia „polskiej intrygi“. A dziwnem zjawiskiem była ta polska intryga: państwo polskie nie istniało, wszelkie ślady samodzielności zniesione, szkoły obsadzone przez ludzi „pewnych i lojalnych“, cenzura z piórem i czerwonym atramentem kontrolowała każdą myśl polską, a jednak — intryga polska istniała. Nikt jej nie widział, nikt jej namacalnie nie dotknął, nikt nie umiał określić jasno na czem ona polegała, a jednak ona istniała w prasie, w polityce, a co ważniejsza ciągle nią straszono potężną rozmiarami Rosję. Ta nieuchwytna intryga miała w polskim języku bardzo proste nazwisko — miłość Ojczyzny. W ustach tamtoczesnego społeczeństwa sam wyraz Ojczyzna był ośmieszony. Było to coś w rodzaju balonika czerwonego, którym się bawią — stare dzieci: on bardzo ładnie wygląda, ale wewnątrz — pusty.
Przeszłość nasza w oczach Wielko i Małorossów, żywiących się przy jednym żłobie, była czemś okropnem: przepełniona zbrodniami w obec dzielnych kozaków, których dopiero Chmielnicki z „niewoli lackiej“ uwolnił i uszczęśliwił w objęciach Rosji. Osobliwie opiekowano się Małorosją. Cała prasa i literatura rosyjska zawsze stawała w jej obronie — w przeszłości, bo w teraźniejszości smagał jeden bicz i Polaków i Małorossów.
Na tle takiego nastroju istniała słynna z fantazji historycznych Historja Russów, niby-to pióra równie słynnego Koniskiego. W owym czasie nie ukazała się jeszcze w druku ta wspaniała księga polskich zbrodni, ale tak się podobała patrjotom rosyjsko-małoruskim, że w niezliczonych odpisach krążyła po całej lewobrzeżnej Ukrainie. Prawa strona tej Ukrainy, od paktów Andruszowskich zwana polską, wolną była od tej książeczki. Za wielu tu było Polaków, którzy mogli zaprzeczyć fałszom.
Petersburgscy „Małorossi“ także w Historji Russów kochali się, duchem jej żyli i chętnie tym duchem obdarzali naiwnych. Jeżeli nie zupełnie, to w znacznej mierze, w atmosferze ducha Koniskiego, „zemlaki“ wychowywali młodego Szewczenkę.[1]

Pierwszy okres twórczości poety był wolny od tej narości rosyjsko-małoruskiego patrjotyzmu. Młode, dzielne, gorące i szlachetne serce poety nie od razu brało na serjo banialuki Koniskiego. Nic dziwnego. Serce to, wychowane w ciężkich warunkach pańszczyzny, nie tyle pod względem ekonomicznym ile

  1. Historja o autorstwie Historji Russów — czytaj: Al Łazarewskij: Otrywki iz siemiejnaho archiwa Poletik. Kijew. Starina 1891. Kwiczeń.