Strona:PL Feliks Bernatowicz-Nałęcz t.2.djvu/022

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

go mu powierzenia mych nieszczęść i nadziei. Mieszkałam ciągle w okolicach Piotrkowa przy krewnych, którzy, zabrawszy znaczny po ojcu moim majątek, nędzą mi i zaniedbaniem za niego płacili. Dnia pewnego, wybiegłszy pod wieczór w lasy sulejowskie dla uzbierania ziół lekarskich na poratowanie zdrowia dziada mojego, napadniętą zostałam przez ogromne jakieś źwierzę, które już się rzucić na mnie miało, gdy niespodzianie oszczep konnego jakiegoś myśliwca na miejscu je u nóg moich położył. Jeszcze w tej chwili widzę dzielny cios jego ręki! Noc już była, gdym, otwarłszy oczy z omdlenia, ujrzała się na ręku mego wybawcy, w chatce gajowego. Wśród starań najtkliwszych, głos jego miły nieprzestawał zapewniać strwożoną duszę moję, cześć i miłość przysięgając mi wieczną; a gdym do sił wróciła, odprowadził mię do domu. Wyznaję, mówiła spuszczając piekne swe oczy, że ten wypadek stał sie zakładem moich najsłodszych nadziei