Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pomiędzy szafą a piecem słyszéć się dawał szczególny szmer, bardzo podobny do drapania paznogciem po drzewie.
— Ciotko!
— Aha?
— Ten pan...
— To co jeszcze?...
— Bardzo ładny... taki jakiś biały i tak smutno patrzy...
— A co by miał być wesołym? biedaczysko! pracuje, jak wół, a sam jeden na świecie, jak palec...
Tym razem pomiędzy piecem a szafą dało się słyszéć głośne westchnienie.
— Ciotko!
— Aha?
— Ten pan... daleko rozumniejszy od Józefka... Musić to nie każdy kancelista głupi taki, jak Józefek...
Tym razem, z pod kołder wychylił się cały już potężny biust Rębkowéj.
— No, no! coś ty mi zanadto o tym panu gadać zaczęłaś! Jeszcze nim sobie głowy nie zawróć! On nie dla ciebie, pamiętaj! bo choć ty szlachcianką i bratanicą moją jesteś, ale bez edukacyi, a on uczony i będzie sobie żonki z edukacyą szukał. Ot, wyleź lepiéj z kąta i zawiń się około uprzątnięcia izby i około obiadu, bo jak wuj z miasta przyjdzie a obiadu nie będzie... herezyi takich narobi, że piechotą do okolicy uciekniesz...