Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wszyscy żyjem! O, głupi, niegodziwy, złoty, serdeczny, biedny, biedny, biedny mój chłopak!
Namiętnym i łzawym potokiem, wyrzekania te lały się w mrok podziemnéj izby, w któréj głębi Kwira zapaliwszy mały ogień, gotował przy nim obiad dla siebie i ziółka dla choréj. Z drugiéj strony izby, za żelazną kratą okna, ciągnął się chodnik ulicy, słońcem wiosenném oblany, migocący barwami przesuwających się po nim sukien kobiecych. Pomiędzy dwoma światłami temi, z pod ściany wilgotnéj, wyciągały się wciąż zsiniałe, chude ramiona z załamanemi rękoma, i deski starego łóżka skrzypiały pod ciałem, rzucającém się na nich w gorączce i szlochaniach. Wilgotne ściany izby, zakratowane jéj okno, deska do prasowania i ciężkie żelazko, przykrywające część wypalonéj podłogi, ciemne okulary, rzucone przy lampce z zieloném okryciem, szczupła komódka, a na niéj w ładnych ramkach fotografia szesnastoletniego chłopca w studenckim mundurku; wszystko to, aż do chudego, łysego człowieka, którego ptasi profil rysował się na żółtém tle ognia, a małe oczy spoglądały w przestrzeń z wyrazem boleści, wszystko słowem, co się tu znajdowało, stanowiło zgłoski historyi téj, która teraz, w kącie izby, zdawała się kresu swego dobiegać. Przysłaniająca łóżko, a na sznurach zawieszona odzież, wyglądała jak koło, utworzone z bujających w powietrzu widm nędzy. Kołem tém otoczona kobieta, długie jeszcze dni kilka coraz ciszéj wyrzekała,