Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kazań. Daję dziś obiad dla tych przyjaciół moich, którzy o samych niedorzecznościach...
— Dajesz obiad, na którym zapewne będziecie pić szampana, a po którym zasiądziecie do kart...
— Naturalnie.
— Widzisz! ganisz mój sąd prędki i surowy. Jak można sądzić was inaczéj? Czy pamiętasz tę hulankę u Żegrzdy, na któréj byliśmy razem?
— Pamiętam; cóż więc?
— Będziesz dziś przecie robił zupełnie to samo, co Zegrzda...
— Ależ to zupełnie co innego!
— Dlaczego?
— Ojciec zdał na mnie świeżo rządy majątku, żenię się, wchodzę do obywatelstwa...
— Więc?
— No, muszę więc zaprosić, przyjąć, ugościć współobywateli...
— Zupełnie to samo robił Zegrzda. Zapraszał, przyjmował, ugaszczał...
— W inném kółku.
— W każdém kółku, co złe, to złe.
— I w innéj zupełnie formie...
— Otóż to! forma... rzecz zawsze dla was najważniejsza... I występki popełniać można, byle w wykwintnéj formie...
Sprzeczali się zawzięcie; powierzchowność Ławicza utraciła całkiem zwykły swój charakter. Unosił