Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mu chciało i na usta Galatei wybiegł uśmiech, który dwoma ślicznemi pogłębieniami rozbiegając się po policzkach, zmiękczył ich twardy przedtem alabaster.
— Cóż? Nie uderza ci jeszcze serce? — z pieszczotą pytał Akis i, pochylony, już na jej ustach złożyć miał swe usta, gdy nagle wielki huk rozległ się po przestrzeni, a wstrząśnięte nim fale zakołysały się silnie i odsunęły fauna od nimfy. Oboje spojrzeli ku Etnie, która, w posadach swych zachwiana, jakby w trwodze lub męce drżała i wydawała z siebie huki przeciągłe, słupy płomienne i gęste kłęby dymu. Widowisko to nie zadziwiło ich wcale, bo przyczynę jego znali; ale Akis zmartwił się i rozgniewał tak, że aż w obie białe pięści uderzył i zawołał:
— To mi przyjemny dziad, ten tytan, który niewiedzieć po co z mogiły swej wyłażąc, przeszkadza w ciche poranki faunom z nimfami rozmawiać. Że też to Zeus wszechpotężny lepszego lochu dlań nie obmyślił! No, ale tymczasem, nim wynurzy się on z ognia i dymu, skryć się przed nim muszę, bo, spostrzegłszy mię, gotów do rozmowy wyzwać, coby mi mogło tam w górze zaszkodzić!... Nie żegnam cię jednak, Galateo, bo trochę tylko zanurzę się pod wodę i blizko ciebie być nie przestanę.
Zniknął, lecz gdy wstrząśnięte fale wygładzać