Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

znikał za pniem rozłożystego dębu i znowu ukazywał się w smudze słonecznej.
Po co tak błąkał się i wałęsał w ogłuszającym świergocie ptactwa leśnego? — nie wiadomo; zdawać się mogło niekiedy, że przypatruje się drzewom, bo z podniesioną głową długo stawał nieruchomy, a niekiedy pochylał się i coś zrywał: jagody, czy kwiaty. Potem znikał w głębiach lasu i do domu powracał, gdy słońce zachodziło i ślepa babka, w stare płachty owinięta, siedziała pod ścianą piekarni na ławie.
Ktoś litościwy na dzień boży ją wyprowadził, w cieple słońca posadził i tak już do wieczora przesiedziała sama jedna, bo ludzie w dzień niedzielny rozchodzą się zawsze w różne strony. Więc gdy zamiast słońca nad lasem stawała czerwona zorza wieczorna, a na trawy, drzewa i budynki opadał zmrok, oni we dwoje tylko obok siebie na ławie siedzieli. W zmroku głowa ślepej babki, żółtą chustą obwiązana, wyglądała z dala jak przylepiony do ściany kwiat słonecznika.
Milczeli.
Świerszcze ćwierkały w trawach, nietoperz czasem krętym lotem prześmignął w powietrzu, od ogrodu dworskiego, od bramy otwartej na szeroką drogę, od stajen, obór, dochodziły głosy zwierząt, turkoty kół, ludzkie rozmowy i śmiechy.
— A co to tak zapachniało? czomber, czy