Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w tej samej chwili głownia w piecowisku strzeliła obfitem światłem, które przedostało się aż pod sufit i ukazało, że pomiędzy jedną z belek jego a wierzchołkiem pieca jeden z cieni podniósł rękę i począł nią głaskać drugiego.
Jednocześnie ozwał się w ciemnym kącie głos starego Grzegorza:
— Niemko! A pora ci już na dwór wyjść! Pamiętaj tylko drzewa narąbać tyle, żeby mnie jutro nie było potrzeba...
Natychmiast, bez jednej sekundy zwłoki, długi, cienki cień wiewiórczym ruchem zsunął się z pieca na ziemię, a na piecu suche liście znowu zaszeleściły:
— Oj! Ojcze przenajświętszy! Oj! taki mróz, taki mróz tęgi na dworze! Oj, Ojcze niebieski!
Na dworze mróz był, ale nie tęgi, kilkostopniowy tylko; noc zimowa prześliczna, cicha, mnóstwem gwiazd wyiskrzonych patrzała na śnieg niepokalany i marzący. Z pozamykanemi oczami drzwi i okien spały we dworze domy, w ścianach zamkniętych budynków spały zwierzęta, wśród obielonych lekkim szronem drzew ogrodowych, spały wiatry na pościelach z puchów śniegowych.
Za stodołą, daleko od zamkniętych domów, rozlegać się poczęły wśród powszechnego uśpienia miarowe stukania siekiery, które kędyś, za węgłem budynku, powtarzało echo. W ciszy bezbrzeżnej