Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rego, ze swobodą pieszczonego dziecka, wbiega mała dziewczynka i zatrzymuje się u progu, onieśmielona tem, że oprócz ojca i przyjaciela jego, którego widuje codzień i dziaduniem nazywa, znajduje tam jeszcze nieznanego sobie młodzieńca. Ojciec jej łzy ma w oczach; ona widzi to wyraźnie, zaś dziadunia odrazu nie poznaje nawet, taki zmieniony. Myślałaby, że przed chwilą płakał, bo zaczerwienione ma powieki, ale skądinąd promienieje od radości i taki z czegoś dumny! Spostrzegł ją, zwykłym sobie pieszczotliwym giestem ku sobie przywołał i młodzieńca, który o czemś z cicha, ale prędko do jej ojca mówił, wskazując rzekł: »To mój syn!
Teraz gruby, sękaty kij nazywa synem. Straszna zamiana! Ale co stało się z tamtym? Chciała już zapytać o to, lecz nagle przypomniała sobie, że zdaleka, niedokładnie słyszała o czemś tragicznem... Było to także w czasie jej dzieciństwa, niewiele potem, gdy tego młodzieńca widziała. Wkrótce też utraciła ojca, odjechała daleko... nie wiedziała więc dokładnie, ani co, ani gdzie, ani jak, ale wiedziała, że odrazu, nagle zapytywać o to nie należy.
To miękkie uczucie, którego doświadczyła, gdy starzec ciężko szamotał się i stękał przy podnoszeniu laski, wzrosło i spotężniało.