Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnia miłość.djvu/315

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Głęboka jesień, a potem zima biała zstąpiła na ziemię; dnie były mgliste, szare, krótkie — wieczory długie i owiane szumem wichrów, które z jękiem i świstem obijały się o ściany pałacu. Alfred polował, jeździł konno i spał, a ja w cichym pokoju moim zamknęłam się z pracą sam na sam.
Pod jasnem, szerokiem oknem ustawiłam krośna w których wyszywać zaczęłam kobierzec. Tuż obok, stał stoliczek, na którym codzień zrana składałam książki, jakie przez dzień cały czytać miałam; a czegom z wyczytanych rzeczy pamięć odrazu zachować nie mogła, to zostawiłam na papierze, aby zapisane przezemnie karty były mi pomocą i pamiątką pracy. Na fortepjanie pojawiły się dawno zaniedbane nuty muzyczne; i kiedy wieczorem zmęczona czytaniem, myśl pochylała czoło zadumą tęskną, siadałam przy instrumencie; z klawiszów i z własnej piersi snułam pieśni, które wymykając się z cichych ścian przez zamarzłe okna i przez wichrów fale, leciały ku cichej szybie jeziora. Wyjeżdżałam rzadko — bo nudziły mię i męczyły towarzystwa jakie miałam; nie znalazłam w nich ani jednego ściślejszego stosunku i może umyślnie unikałam odeń, mając do ukrycia przed innemi cierpienia do jakich sama przed sobą przyznać się jeszcze nie śmiałam. Niekiedy zjeżdżało się do Alfreda huczne i wesołe grono jego dawnych przyjaciół i towarzyszy. Wszyscy oni byli miłośnicy polowania, koni, kart i wina — rozmowy