Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnia miłość.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

O! czemuż niekiedy umarli nie mogą zstąpić na ziemię do ukochanych swoich, ze słowem przestrogi i serdecznej nauki!...
W kilka dni potem, ze spłonioną twarzą i silnie bijącem sercem witałam pana Alfreda w naszym salonie. Przyjechał on z kuzynką swoją, i z jej córką, która u wstępu zaraz szepnęła mi:
— Kuzynek, mój rozkochał się w tobie à la folie.
A matka jej powitała mię ze szczególną słodyczą, z jaką witane bywają zwykłe panny na wydaniu, przez mamy, ciocie i kuzynki robiące interesa młodych ludzi.
— Zrobiłaś furorę na naszym wieczorze, rzekła do mnie pani W. słodko, tkliwie całując mię w czoło. — Ale któżby nie był zachwycony tak śliczną istotą! dodała patrząc mi w oczy z przymileniem.
Pan Alfred zbliżał się do mnie parę razy, ale jak zwykle, mało i bardzo powoli mówił; za to patrzył na mnie ciągle swemi błękitnemi oczyma, które chociaż nic nie mówiły, i ani razu nie zapaliły się nawet taką słabą iskierką, jaką w nich dojrzałam na balu, wydały mi się przecież bardzo piękne. I rzeczywiście piękne były one formą i barwą, jak i cała twarz jego ściągła o regularnych i klassycznych rysach, i oblana jednolitą matową bladością. Dziś piękność taka przedstawiłaby się mi jak bezduszna, martwa forma; wówczas zachwycona nią byłam. Braku w niej tych promieni i odblasków, jakie z wnętrza ludz-