Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnia miłość.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakieś ożywione towarzystwo płynie ku nam — rzekł pan Rawicki.
— To są znajomi — odrzekła Regina; zdala poznaję głośny śmiech pani Izabelli.
Na to imię lekko zachmurzyło się czoło Henryka.
— W istocie — rzekł, są to nasi znajomi; poznaję unoszącą się w powietrzu ponsową wstęgę pani Klementyny, i stojącą u brzegu majestatyczną postać hrabiego Augusta.
Tymczasem dwie łodzie coraz bliżej podpływały ku sobie, aż stanęły na falach obok prawie. Pochylony nad brzegiem swej łodzi, powiewając batystową chusteczką pan Wiewiórski zawołał.
— Que vois-je! i państwo się też wybrali na śliczną przejażdżkę!
— Ale czemuż sami? czemuż nie z nami razem? wołały pani Klementyna i pani Konstancya, ukłony ręką przesyłając Reginie.
— Niech państwo przejdą do naszej łodzi, dosyć jeszcze jest miejsca, — zapewniał hrabia August przechylając się, i tak szerokie tworząc ręką półkole, że aż wytrącił nią wiosło z ręki przewoźnika.
— Prosimy do nas! prosimy do nas! powtarzało kilka głosów.
— Niepodobna — odpowiedziała Regina; państwo zapewne długo będziecie pływali, a my zaraz po zachodzie słońca musimy wracać.