Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnia miłość.djvu/065

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Może z dumą i spokojom sprawiedliwego spoglądał on w tę swoję przeszłość, i w głąb swojej duszy. Lecz nagle ujrzał, że do tej wspaniałej budowy brakowało czegoś; że na gruncie jego istnienia rosły silne dęby i kłosy pożywne ziarno ziejące, — ale nie kwitły kwiaty...
Może gdy się pochylił nad topograficzną kartą, badając zwroty rzeki, górzystość i spady szerokich pól — zdało mu się, że schylona ponad jego ramieniem, blizko jego twarzy, błysnęła biała twarz kobiety; a zdala, zdala, dosłyszał coś jakby srebrny śmiech dziecięcia, i dziecięcemi wyszeptany ustami wyraz: Ojcze!
I może jeszcze, gdy wzrok jego odrywając się od kart uczonych, trafem spotykał białą różę zżółkłą i tęskną — oczom myśli jego nasuwało się wspomnienie bladego czoła kobiety, na którem piękna dusza rozlała wyraz myśli poważnej, a los położył piętno wcześnie przebytych bólów?...
Czy o tem wszystkiem lub o czemś podobnem myślał pan Stefan?
Ktoby wówczas widział jego czoło pogodne, jakby dumne, zalane spokojem mogącym płynąć z czystej tylko i zacnej piersi — a przytem jednak wzrok błyskający ogniem głębokiego męzkiego smutku — powtórzyłby za angielskim powieściopisarzem: „Wszystko to być może!“