Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wem ciężkich myśli, a w oczach zwykły im frasunek zamienił się w smutek prawdziwy.
Pan Andrzéj patrzył na niego ze współczuciem, położył rękę na jego ramieniu i rzekł łagodnie:
— No, mój stary przyjacielu, powierz mi swoje troski, a lżéj ci będzie. Bądź otwartym przede mną: nie rad jesteś ze swego syna, czy prawda?
Pan Jerzy pokiwał głową.
— At — rzekł — alboż można cieszyć się z tego wiecznego próżniactwa, z tego życia z dnia na dzień, bez żadnéj poczciwéj myśli w głowie, jakie on prowadzi!
W słowach tych był żal i drżała obawa ojcowskiego serca.
— Wybacz mi, kochany przyjacielu — mówił daléj pan Andrzéj — że powiem ci prawdę... leży mi ona na sercu, odkąd tu przybyłem. Sam winien jesteś, że syn twój tak smutnie marnuje swoję młodość. Dla czegóż nie dałeś mu staranniejszego wychowania? Czemu od dzieciństwa nie zaprawiłeś, nie przyzwyczaiłeś go do jakiéjkolwiek pracy?
— Ha! — zawołał pan Jerzy, zrywając się z krzesła — masz słuszność, Andrzeju, wielką słuszność! popełniłem omyłkę, straszną omyłkę w wychowaniu tego dziecka, i obawiam się teraz, aby mię Bóg surowo za ten błąd nie ukarał!
— Uspokój się, Jerzy — rzekł pan Andrzéj — ale ponieważ weszliśmy już na ten smutny temat roz-