Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/097

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nazajutrz, przyszedłszy do Niemenki, chciałem powitać Wincunią zwykłym pocałunkiem, ale gdym ją wziął za rękę i spojrzał w jéj oczy, poczułem zawrót głowy, bicie pulsów w skroniach i szybko odwróciłem się od niéj. Zacząłem coś mówić, nie pamiętam już co, ale, mówiąc, myślałem sobie: kocham ją! W istocie, od owéj dopiéro chwili zacząłem ją kochać, jak kochanek.
Czemu od owéj chwili? dotąd zrozumiéć nie mogę, jak bodaj nikt nie rozumié, czém są i zkąd pochodzą te nagłe błyskawice miłości, które niespodzianie i w mgnieniu oka obejmują człowieka wtedy często, gdy najmniéj się ich spodziewa. Czy nastroiła mię ku temu poezya, którą czytałem pod gołém niebem i promieniami gorącego słońca? Czy we mnie samym siły serca wezbrały tak, że musiały już wybuchnąć nagłą dla kobiety miłością?
Nie wiem; dosyć, że od téj pory Wincunia stała się dla mnie czémś świętém, promienistém, przecudnie piękném, czémś takiém, do czego zbliżyć się wszystkiemi siłami istoty mojéj pragnąłem, a nie śmiałem. Od téj pory pokochałem ją tak, że gdybym ją stracił... o! pomyśléć nawet o tém nie mogę, bo na samę tę myśl, w głowie mi się miesza...
— Ależ tego przypuścić nawet nie można — zawołał pan Andrzéj — któraż kobieta, kochana tak, jak ty kochasz, nie pokocha wzajem? któraż nie oce-