Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/085

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mu gościowi o swojéj siostrzenicy i wielu innych rzeczach, i dopiéro, gdy zmrok zupełny zapadł i chłód wieczorny dał się poczuć, wyszli z altany. W godzinę potém, pan Andrzéj i towarzysz jego opuścili Niemenkę. Po ich wyjściu, pani Niemeńska nie posiadała się z radości, że tak znakomitego, jak pan Andrzéj, gościa miała u siebie, a radość tę objawiała szybkiém chodzeniem po pokoju i wychwalaniem nowego znajomego. Wincunia siedziała na sofie, splecione ręce złożyła na kolanach, i trudno było poznać, czy słuchała słów ciotki, bo oczy jéj, z nieokreślonym wyrazem zamyślenia, błądziły po pokoju. Była smutna.
— Co ty, koteczko, nic nie gadasz i siedzisz jak zwarzona? — spytała pani Niemeńska, zatrzymując się przed nią i przypatrując się jéj przez okulary.
Wincunia, jakby się ze snu ocknęła, spojrzała na ciotkę zamgloném okiem i odrzekła:
— To nic, cioteczko, zamyśliłam się tak sobie, sama nie wiem o czém. Dziś piątek, ciociu — dodała po chwili — po jutrze pojedziemy do kościoła, nie prawdaż?
— Pojedziemy, pojedziemy, koteczko! Ale, co to ty od kilku tygodni tak często mi przypominasz kościoł? Dawniéj tego nie było. Może odmawiasz jaką nowennę?
Na te słowa ciotki, silny rumieniec wytrysnął na