Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/081

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— I pani owieczek nie pasiesz — dodał z uśmiechem Bolesław.
Rozśmiała się głośno, przeciągle.
— Dzięki panu, nie pasę ich! — zawołała ze śmiechem i poskoczyła między klomby.
Bolesław stał, wsparty o krzak bzowy, i ścigał wzrokiem postać dziewczyny; zdawało-by się, że niepodobna mu było oczu od niéj oderwać.
Ona nuciła, a on milczał; w końcu westchnął całą piersią, jak człowiek, którego tak napełnia uczucie jakiéś, że mu aż tchu braknie, i wymówił cichym, ledwie dosłyszalnym głosem:
— Moja!
W tym jedynym wyrazie złączyły się odgłos, męzkiéj radości, dumy i miłości głębokiéj, bez granic. W téj saméj chwili Wincunia, zmęczona snać, wypuściła z rąk polewaczkę, stanęła na środku ścieżki, opuściła ręce na suknią i zawołała:
— Czemuż pan nic nie robisz, panie Bolesławie? Ja pracuję, pracuję, a pan sobie tylko stoisz i patrzysz. Jeszcze dwa klomby trzeba polać. Weź pan tę drugą polewaczkę, co tam stoi pod krzakiem, i pomóż mi choć trochę!
Bolesław stał jeszcze chwilę nieporuszony, ale nagle, zamiast wziąć wskazaną sobie polewaczkę, zbliżył się szybko do Wincuni, wziął jéj obie ręce i okrył je pocałunkami.