Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/073

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ułożenie i jaki śliczny z niego mężczyzna! aż miło patrzéć!
Słowa te wprawiały Wincunią w coraz silniejsze wzruszenie, objawiające się szybko następującemi po sobie rumieńcami, spuszczeniem oczu i krążeniem w palcach rogu fartuszka. Nagle zerwała się z krzesła i rzekła do ciotki:
— Każę podać herbatę w ogrodzie; czy dobrze, ciociu?
— Dobrze, moja koteczko — odpowiedziała pani Niemeńska, a Wincunia żywo poskoczyła i wybiegła przez drzwi ogrodowe.
Bolesław prowadził za nią wzrokiem, a gdy zniknęła, jakby nieobecnością jéj przywrócony do świata otaczającego, ozwał się, ciągnąc daléj rozpoczętą rozmowę:
— Dziwi mię tylko trochę, że pan Alexander Snopiński niczém się nie zajmuje. Od dwóch lat, jak osiadł w tych stronach, zawsze można go widziéć chodzącego z fuzyą po polach, albo jeżdżącego po sąsiedztwach.
— I cóż to wszystko szkodzi? — żywo zawołała pani Niemeńska. — Po co téż pan Snopiński ma pracować, jak parobek, kiedy ojciec jego bogaty i zostawi mu przyzwoity fundusz. Nawet-by szkoda było, żeby taki młody i śliczny kawaler zagrzebał się w gospodarstwie i wyrzekł się świata.
— Należy tylko obawiać się — rzekł Bolesław —