Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/039

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w jednym z nich, wyraźnie w tym, który ku południowi był zwrócony, budowle gospodarskie były nieco większe i ogród rozleglejszy, co oznaczało większą rozległość należącego doń folwarku. Gdyby poeta jaki, z myślą do zachwytu łatwą, został nagle przeniesiony w to miejsce, uradował-by się niezawodnie wielkiemi, choć skromnemi, pięknościami natury, które w niém panowały, mianowicie o wczesnéj wiosennéj porze roku.
Poważna, uroczysta cisza zalegała ledwie rozzielenione pola, a przerywało ją tylko brzęczenie owadów, które w licznych rojach unosiły się nad łąkami i kąpały różnobarwne skrzydła w potokach słonecznych promieni. Niekiedy z pomiędzy zagonów, zrywał się skowronek i, nucąc srebrną piosenkę, wznosił się prostopadle w górę, aż rozpłynął się pod niebem w ledwie dostrzegalny punkcik szary. Niekiedy także na wysokiéj kępie, sterczącéj śród łąki, albo na spróchniałym pniu dawno zrąbanéj wierzby, stanął pstrokaty bocian i zaklekotał donośnie, a klekotaniu jego odpowiadał, od strony któregoś z dworków, cichszy, bo stłumiony przestrzenią, klekot bocianicy. Pod zieloną ścianą gaju, białe, żółte i szafirowe motyle, jak skrzydlate obłoczki, podnosiły się z pomiędzy trawy, osiadały na młodziuchnych listkach brzozowych albo na gałęziach dębiny, po chwili zrywały się z listków i gałęzi, unosiły się wysoko aż do szczytów