Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/288

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

staw pełną była brzmień, płynących z piersi jego nieprzerwanym strumieniem; chóry, stojące na wyniesieniu, rzucały w nie od chwili do chwili potężne akkorda; a zgromadzenie całe, porwane rozkoszą zachwytu, milczało grobowo, z oczyma wlepionemi w wyiskrzoną złotem szkarłatną oponę. Ten i ów tylko, wskazując głową zachwyconego i zachwycającego piewcę, szeptał: — To jest anioł Sandalfon, który podaje Panu wieńce, splecione ze wszystkich modlitw ludzkich. — Ten i ów także smutnie wstrząsał głową i wzdychał: — On tak modli się za przyjaciela swego, którego głowę wykląć dziś mają!...
Nagle w cudowny śpiew kantora i uroczyste milczenie ludu wmieszał się stuk głuchy, lecz silny i powtarzający się kilka razy. Głos Eliezera zerwał się jak złota struna, targnięta grubiańską ręką; oczy ludu przeniosły się z ołtarza ku miejscu, w którém rozlegały się gwałtowne stukania.
Z wyniesienia, otoczonego drewnianą baryerą, zniknął chór młodych śpiewaków, a na miejscu ich stał jeden tylko człowiek, szczupły, przygarbiony, z długą, żółtą szyją, podaną naprzód, z ciemną twarzą, obrosłą czarnym, jak noc, włosem i posępnie rozświeconą gorejącemi, jak żużle, oczyma, Trzymał on w obu rękach ogromną księgę i z całéj siły uderzał nią o stół, dając przez to rozkaz powszechnego milczenia. Milczenie téż zupełne zapanowało w całéj sali, a tylko w przedsionku słychać było szmery jakieś i stłumione wykrzyki. Tam gromadka kilkudziesięciu ludzi różnego wieku i stanu otaczała człowieka, który z twarzą bardzo bladą, zaciśniętemi usty i suchém, palącém się okiem, stał, ramieniem wsparty o odrzwia świątymi. Był to Meir. W uszach jego rozlegały się szepty:
„Jeszcze pora! jeszcze czas! zlituj się nad sobą i nad familią swoją! upokorz się! biegnij prędko, prędko i padnij do nóg rabbina! O! herem! herem! herem!
On zdawał się nie słyszéć. Silnie zwarł na piersi ramiona. Ściągnięte brwi nadawały czołu jego, przerzniętemu czerwoną kresą, wyraz pnuréj boleści i niezłomnéj woli.
„W imię Boga ojców naszych!“ — zabrzmiał basowy, a silny głos Izaaka Todrosa.
Po zgromadzeniu całém rozległ się szmer przytłumiony, dreszcz niby, przebiegający całe zbiorowe ciało to, — i wnet skonał w ciszy głębokiéj.
Izaak Todros zwolna, wyraźnie, oddzielając wyraz od wyrazu, mówić zaczął:
„Siłą i potegą świata, w imię świętego Zakonu naszego i 613-tu praw, w Zakonie tym zawartych, heremem, którym Jozue Nawin przeklął miasto Jerychon, przekleństwem, którém Elizeusz przeklął prześladujące go chłopięta, szamtą, która używana była przez wielkie sanhedryny i sobory nasze, wszystkiemi heremami, przekleństwami, wypędzaniami i unicestwianiami, które używanemi były od czasów Mojżesza, aż po dzisiejszy dzień, — w imię Boga Przedwiecznego, Pana świata i twórcy wspaniałości jego, w imię Matatrona, który