Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ber! twoje własne grzechy przez usta twoje przemówiły! Ty ujmujesz się za Meirem, bo sam byłeś taki, jakim on teraz jest!
Rafał wyrzekł ze zwykłą sobie powagą:
— Ty, Berze, mówiłeś o przykazaniach synajowych i powiedziałeś, że Meir przeciw nim nie zgrzeszył. To jest prawda. Tylko ty zapomniałeś, że Zakon Izraelski nietylko na tych dziesięciu przykazaniach stoi, co je Mojżesz na Górze Synai od Pana usłyszał, ale jeszcze i na 613-tu, które wielcy Tanaici, Amoraici, Gaonowie i rabbini w Talmudzie zapisali. My posłusznymi powinniśmy być nie 10-ciu, ale 613-tu przykazaniom, a Meir talmudowych przykazań wiele naruszył...
— On wiele grzechów popełnił! — zawołał Abram, — ale największy grzech jego jest ten, którego on dopuścił się dzisiaj. On brata swego Izraelitę przed cudzym człowiekiem oskarżył, głowę jego wielkim niebezpieczeństwom poddał i naruszył jedność i przymierze Izraelskiego ludu! A co z nami stanie się, jeżeli my jeden drugiego przed cudzymi ludźmi skarżyć będziem? A kogoż my kochać i bronić będziem, jeżeli nie braci naszych, co są kością naszych kości i krwią naszéj krwi? On więcéj pożałował cudzego człowieka, niż brata swego Izraelity, niechże jemu za to...
Nagle, namiętny i zapalczywy człowiek ten mowę swą urwał, umilkł i z otwartemi jeszcze usty nieruchomym jak posąg pozostał. Siedział on naprzeciw okna i w okno to wpatrywał się osłupiałym wzrokiem.
— Co to jest? — zawołał nakoniec drżąym głosem.
— Co to jest? — powtórzyli za nim wszyscy obecni i wszyscy, z wyjątkiem Saula, powstali z miejsc swoich.
W izbie, ciemnéj przed chwilą, widno zrobiło się tak, jak gdyby na placu miejskim zapłonęło tysiące pochodni i światło swe do wnętrza domowstwa obfitemi strugami wlewało. Pochodnie to były w istocie, ale nie na placu miejskim, tylko kędyś o parę wiorst daléj płonące, i nie wnętrze domowstwa Ezofowiczów tylko, ale całą firmamentu połowę oblewające morzem jaskrawéj światłości.
Wśród nagle rozbłysłego woków nich oświetlenia, mężczyzni stali pośrodku izby nieruchomi, oniemiali, wpatrzeni w słupy ogniste, rozpływające się po niebie coraz szerzéj... coraz wyżéj...
— Jak on prędko zamiaru swego dokonał! — wyrzekł Abram.
Nikt nie odpowiedział.
W miasteczku, cichém przed chwilą, odzywać się zaczęły gwary i hałasy. Żadna w świecie ludność tak łatwo i prędko, jak Izraelska, nie daje się porywać wrażeniom wszelkiego rodzaju. Tym razem wrażenie silném być musiało. Budził je żywioł potężny, roznoszący po ziemi zniszczenie, a po niebie prześwietne blaski. To téż słychać było, jak ze wszystkich ulic i uliczek miasteczka, z tententem stóp śpiesznie biegnących, z szumami wzburzonych jakby strumieni, tysiączna ludność płynęła ku zamiejskim polom. Za oknami Ezofowiczów plac czerniał cały od płynącego w jednym kierunku tłumu tego i wrzał gwarem naj-