Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

téż powitał go grzecznie. Zewnętrznym wyglądem swoim przynajmniéj, światowy kupiec, bardziéj od innych mieszkańców miejsca tego, zbliżonym był do téj odmiany rodu ludzkiego, która nosi nazwę ucywilizowanéj.
— Wielmożny pan do miasteczka naszego zawitał. Czy za interesem jakim?
— Nie, przejeżdżam tylko.
— A dokąd wielmożny pan teraz dąży?
— Do rabbina waszego, panie Witebski.
Witebski zdziwił się.
— Do rabbina? a czego wielmożny pan od niego chce?
— Śmieszna historya! mój Witebski! Ot, powiedz mi, czy znasz wnuka Saula Ezofowicza?
— Którego? Saul ma wielu wnuków!
— Jak mu na imię? — przez ramię ku Janklowi rzucił pan.
— Meir! Meir! ten niegodziwiec! — zakrzyczał Kamionker.
Witebski skinął głową na znak zrozumienia.
— Nu! — zaczął z łagodnym i pobłażliwym uśmiechem, — niegodziwcem on nie jest. Młody jeszcze... poprawić się może... Ale niespokojną głowę ma... to prawda...
— Cóż? miszugiener trochę? — zaśmiał się pan, żartobliwym giestem palec do czoła swego przykładając.
— Nu, — odpowiedział Eli, — waryatem on także nie jest... młody, porozumnieje jeszcze... ale teraz on wielkie głupstwa wyrabia — to prawda! Oni mnie dziś nieprzyjemności wielkich narobił... aj! aj! co ja przez niego zmartwienia i kłopotu miałem i będę jeszcze miał!..
— Tak więc, — rzekł Kamioński, — rodzaj to jest półgłówka i złośnika, który sam nie wié, czego chce, i wszystkim przykrości sprawia?
— Pan zgadł! — odpowiedział Witebski i zaraz dodał: — ale on młody jeszcze, z niego kiedyś porządny człowiek może być...
— Co znaczy, że teraz nie jest porządnym człowiekiem...
— Proszę wielmożnego pana tędy, — rzekł w téj chwili Jankiel, wskazując dziedzicowi bramę synagogalnego dziedzińca.
— A gdzież jest mieszkanie waszego rabbina?
Kamionker wyciągnął palec ku przytulonéj do ściany świątyni ciemnéj lepiance.
— Jakto! — zawołał szlachcic, — w téj chacie?
I zmierzał ku chacie, ale z Janklem już tylko; Witebski bowiem, spostrzegłszy, że zanosi się na jakąś sprawę ważną, może i przykrą, z ukłonami i uśmiechami szybko synagogalny dziedziniec opuścił.
Drzwi chaty rabbina zamkniętemi już były, ale u otwartego jéj okna stało jeszcze ludzi kilkunastu, z cicha pomiędzy sobą rozmawiających, i od czasu do czasu we wnętrze chaty rzucających nieśmiałe spojrzenia. Ale we wnętrzu