Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W ten sposób długi i z kolei zbliżali się do uwielbianego mędrca, nauczyciela, lekarza i niemal proroka swego, ludzie najróżniejsi, zadający mu najróżniejsze pytania i zanoszący doń prośby. Był tam pomiędzy innymi strapiony małżonek jakiś, który, wiodąc ze sobą żonę swą młodą i hożą, prosił wielkiego rabbina, aby uczynił nad nią rodzaj próby bożéj, za pośrednictwem tak zwanéj wody zazdrości, po wypiciu któréj niewiasta, podejrzana o niewierność małżeńską, umrzéć musi natychmiast, jeśli jest winną, a zdwojoną pięknością i zdrowiem rozkwitnie, jeśli podejrzewano ją niesłusznie. Któś inny zapytywał, co czynić trzeba, jeśli pora modlenia się zaskoczy człowieka w podróży, a on ku wschodowi twarzy swéj obrócić nie może tak, jak przykazaném jest, bo ze strony téj wiatr wielki wielką chmurę kurzawy w oczy mu niesie! Znaczna téż była ilość takich, którzy, skarżąc się, płacząc i biadając nad nędzną dolą swoją, błagali mędrca, aby proroczém okiem swém rzucił w przyszłość i oznajmił: rychło-li nadejdzie radosny dzień Messyaszowy, dzień wyzwolenia, spoczynku i obfitości?
Większość jednak ludzi, zgromadzonych w chatce i dokoła niéj, nic nie żądała, żadnych nie zanosiła próśb i nie zadawała pytań, lecz przybyła tu i dusiła się w ciasnocie niezmiernéj dla tego tylko, ażeby módz odetchnąć tém samém powietrzem, którém oddycha pierś uwielbionego mędrca, napoić uszy swe słowami wychodzącemi z ust jego, a oczy światłością bijącą z jego oblicza.
Widać téż było, że Izaak Todros czuł i rozumiał wysokość stanowiska swego. Sprawował on czynności swe z powagą niezachwianą, z niezmordowaną gorliwością i cierpliwością niezmąconą. Nie odtrącał od siebie nikogo, nikomu niczego nie odmawiał. Gromił, objaśniał, tłómaczył, opowiadał, pokuty zadawał, leków udzielał, postawy swéj nieruchoméj ani na chwilę nie zmieniając i zatapiając tylko w twarze zbliżających się doń ludzi oczy swe surowe lub zadumane. Parę razy, gdy w izdebce rozległy się najżałośniejsze skargi i prośby o prorocze przepowiednie dnia Messyaszowego, czarne te jak noc i płomienne jak namiętność, oczy, zaświeciły wilgotną powłoką. Kochał snadź lud ten, którego żałośliwe zwierzenia i jęki łzą oblewały mu surową źrenicę. Chwilami téż bujne krople potu spływały po żółtém czole jego, a pierś, strudzona długiém mówieniem, ciężko oddychać zaczynała. Podartym rękawem odzieży ocierał pot z czoła, wzmagał się na siły nowe i wiódł daléj dzieło nauczania, karcenia i pocieszania ludu. Pracował ciężko myślą, pamięcią, wyobraźnią i piersią, z głębokiém poczuciem obowiązku, z żarliwą wiarą w zbawienność i świętość trudu swego, z najwyższą bezinteresownością człowieka, który nie potrzebował dla siebie nic, prócz czarnéj lepianki, odziedziczonéj po przodkach, szczupłéj strawy codziennéj, dostarczanéj mu rękoma wiernych, i téj lichéj, brudnéj, podartéj odzieży, która od dziesiątka lat już może osłaniała chude ciało jego.
Przez synagogalny dziedziniec tymczasem przechodził człowiek śpieszący się widocznie i kogoś w tłumie szukający.
Był to Ber, zięć Saula. Przejrzał on bacznie mnogie twarze ludzi otacza-