Strona:PL Eliza Orzeszkowa-I pieśń niech zapłacze.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

było jednem z tych, które nazywali swojemi; może nie znajdowali się na niem nigdy, lub omijali je nieuważnym wzrokiem. Wysokie sosny tkały tu w górze baldachim wzorzysty, przez którego ażury przeglądały skrawki bladego nieba, a dołem słały się mchy siwe, rosły puszcze paproci rdzewiejących, z za przerzedzonych listowi przeglądały liliowe kobierczyki wrzosu. Powietrze miało pylną woń uschłych liści i nic w niem nie było oprócz tej woni i czasem słabych powiewów wiatru, które na wierzchołkach budziły ciche poszumy i cichymi szelestami przebiegały gęstwie paprociowe. Zabrzmiał w niem po chwili przyciszony głos Czesława:
— Musisz odpocząć i jesteś zmęczona. Jesteś podobna do lilii, chwianej przez oddech życia i tak białej, jakby od żadnego już słońca nie mogła zapłonąć rumieńcem. Dlaczego? Czy to jest mojem dziełem? Myśl ta napełnia mnie rozpaczą,