Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skoczyła z krzesła i z wykrzykiem zdumienia i radości wyciągnęła rękę ku Łozowiczowi, który nieśmiało i smutnie jakoś zatrzymał się w blizkości progu.
— Czy pani nie gniewasz się na mnie za to, że tu przyszedłem? zapytał gość, całując podaną sobie rękę,
— Ja! ja miałabym za to gniewać się na pana? zawołała Lila. Ależ ja nigdy nie spodziewałem się, abyś pan pamiętał jeszcze o mnie!..
Szkarłatny rumieniec oblał schudłe jéj policzki, gdy to mówiła. Tłoczące uczucie jakieś pochyliło nizko jéj głowę.
— O, panie Fabianie! szepnęła, ściskając z całéj siły dłoń starego znajomego swego, pan więc nie stronisz odemnie, jak czynią to teraz wszyscy inni ludzie? pan mną...
— Nie kończ pani, proszę na wszystko, nie kończ strasznych słów tych, żywo i ze łzą, która nabiegała mu do oka, przerwał Łozowicz. Cóż robić? mówił daléj; różnie się plecie na tym tu Bożym świecie, a co się stało, odstać się jeszcze może. Ja jestem zawsze z jednostajną dla pani przyjaźnią. Mój Boże, znałem panią wtedy jeszcze, gdy byłaś małą, podrastającą dziéweczką... więcéj do anioła, niż do ziemskiéj istoty podobną... Myślałem nie raz, ale sto razy, żeby przyjść do pani, ale nie śmiałem: obawiałem się wyrządzić pani przykrość odwiédzinami swemi. Dziś jednak spotkałem na mieście służącą pani, tę poczciwą Brygisię, a gdy ona powiedziała że bywasz pani często samą i smutną, gdy zaręczyła mi że nie będziesz ze mnie bardzo nierada... przyszedłem!
— Dziękuję! o, dziękuję! szepnęła Lila i patrzyła na starego przyjaciela dziecinnych i młodzieńczych lat swych