Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zdrościcie jej wszystkie! Na rudo jest jeszcze piękniejszą, niż na czarno.
Jakby mina podemną wybuchnęła, tak porwałem się z miejsca i, o wszystkich względach zapominając, w połowie frazes wypowiadany przerywając, zacząłem zbiegać z marmurowych schodów. Wrzała we mnie jakaś głucha i posępna złość. Pięście ściskałem, jakbym pragnął coś w nich zmiażdżyć i zdruzgotać. Pragnąłem dogonić, dokuczyć, zranić...
Do wspaniałego przedsionka wlewało się przez wielkie okna białe światło świtu, blask lamp czyniąc żółtym i mętnym. U dołu schodów Cyceron prowadził z kimś rozmowę ożywioną i przyciszoną. On i jeden z dygnitarzy miejscowych korzystali znać ze spotkania, aby pomówić o czemś ważnem i pilnem. Kobieta w gronostajowej mantyli, z obłokiem białej gazy na ognistych włosach, w oczekiwaniu na męża stała u samego okna. Przedsionek był już prawie pustym. Przez chwilę, zatrzymawszy się u dołu schodów, patrzałem na nią. Widziałem ją z profilu. Kotylionowe rumieńce zniknęły z niej bez śladu, sztuczna białość miała pozór kredowy i martwy. Ciemne obwódki, dokoła oczu powstałe, rzucały na twarz wyraz chmurny i chory. Na tle szyb lustrzanych, w białem świetle świtu, cała postać uderzała zwiędłością i postarzeniem. Oczy wznosiła w górę, ku gzemsom przeciwległych dachów,