Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bracia.djvu/052

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak, to prawda, Rozalia była piękną i w rozmowie jest dość przyjemną.
— Cóż tak obojętnie o tem mówisz? No, przyznaj się, że żyjąc z taką kobietą pod jednym dachem, od rana do wieczora, na wsi... niepodobna, aby tam czegoś... tak niby... nie było pomiędzy wami!
Zenon stanął jak wryty, z oczyma szeroko otwartemi. Po chwili osłupienia przemówił:
— Co? pomiędzy mną a Rozalią? Ależ to siostra mojej żony!...
— No, tak, tak, zapewne, — uśmiechał się wciąż Wiktor — ale na świecie bywają różne rzeczy. Zdarzają się i takie... czy tylko takie! Myślałem, że jesteś dawnym Zeńkiem, pełnym fantazyi i trochę szalonym.
Zenon ochłonął już ze zdumienia i spokojnie mówić zaczął:
— Życie jest doskonałym lekarzem od fantazyi i szałów. Ale i w tych czasach, o których wspominasz, jakkolwiek szalony, nie miałem pociągu do rzeczy szpetnych fizycznie czy moralnie... To zaś, co przypuszczałeś, byłoby ze wszech względów ogromnie szpetnem...
— Zapewne, zapewne, — potwierdził Wiktor — ale bywają pokusy, którym niekiedy człowiek najuczciwszy oprzeć się nie może...
— Mogę cię upewnić, że w tym wypadku nie doświadczałem nawet pokus żadnych. Rozalia nie jest ulubionym moim typem kobiecym...
Starał się mówić tonem żartobliwym, ale z przykrością niewymowną myślał: