Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Były to słowa, przed godziną wypowiedziane przez Romana i on doskonale pamiętał, że to powiedział. Zastanowił się trochę nad niemi. To prawda, jeżeli o «użyźnianie gruntu» idzie. Machnął ręką i zaśmiał się z samego siebie. Puste słowa! Komu tam idzie o «użyźnianie» jakiekolwiek! Stając przed przyjaciółmi zaczął znowu.
— Zawsze jednak w głowie pomieścić mi się nie może, jakim sposobem człowiek, mający prawo do wymagania od życia...
Domuntowi oczy błysnęły.
— Ależ wymagałem! wymagałem! zawołał, aż przyszedłem był do tego, że i życia samego już nie chciałem!
Potem, spokojniej mówił.
— Któż ci powiedział, że i teraz, osiadając na małej dzierżawce, nie wymagam od życia czegoś więcej nad kawałek chleba...
— Spodziewam się! przerwał Roman, masz prawo wymagać czegoś więcej.
Ale przerwał mu Stefan.
— Trzeba przedewszystkiem postawić kwestję jasno. Czem jest to, co daje człowiekowi prawo do czegoś więcej, niż kawałek chleba. Urodzenie? Majątek? Stosunki?
— Nie — zaprzeczył z pośpiechem Roman —