Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Anastazya.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

podróży życzę. Tylko po co my tu wezwani zostali? Czy po to, aby...
Ale nie dokończył i wargi mu odemknięte pozostały, jak skamieniałe. Insi też powyciągali szyje i wytrzeszczyli oczy.
Cościś nadzwyczajnego dziać się poczynało. Anastazya torbeczkę swą rozwarła i ze spuszczoną głową, prędkim poruszeniem rąk, wykładać z niej na stół poczęła pieniądze papierowe, w mniejsze lub większe paczki poukładane. A toż co? Dla jakiej przyczyny ona tak wiele pieniędzy tu z sobą przyniosła i ludziom prezentuje? Ale ciekawość ta wprędce przez samą Anastazyę ugaszona być miała. Znowu zawstydzona i wahająca się, na pana Wincentego pojrzała:
— Otcze kochany, nie powiesz?
A on, posępny czegoś, znów głową strząsnął.
— Mów sama — rzekł. — Na wszystkoś się dobrowolnie zaofiarowała. Dotrzymaj.
Tedy chwilę jeszcze z zawstydzeniem powalczywszy i znowu na twarz Chrystusową popatrzawszy, mówić zaczęła:
— Kiedy trza, to trza. Juści, że powiem, bo jakożbym inaczej zamiaru swego dokonała? Tedy, oto są te pieniądze, wszyściusieńkie, którem po dziaduńku otrzymała. Nie chcę ja ich. Dziaduńkowi do grobu wdzięcznam, że mię umiłował i za dziedziczkę swoją obrał, ale dziedzi-