Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Anastazya.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i jeszcze czasem narzekają, że Naścia skąpa, to i owo mając, im przecie nie dawała...
— To w Naścinym domu piekło teraz?
— I jakie!
— I cichość, w której ona takie upodobanie ma, przepadła?
— Tak przepadła, że i mnie tam chodzić już niemiło. Do Naści też serce tracić zaczęłam. Bo do czego to podobne? Z nieprzyjaciółmi swymi tak postępuje, a ja dla niej, jakbym nie żyła na tym świecie. Im wszystko, a mnie nic!
— Jak to nic? A te piękne korale, które nie dawno ci podarowała?
— Co tam korale! Miała je po swojej nieboszcze matce, to i podarowała. Nic jej nie kosztowały. Żeby oboje z panem Cyryakiem to, co ich teraz Piszczałkowie kosztują, mnie oddali, tobym los i szczęście ustalone miała. Ale Naścia woli wrogom swoim darować; głupia jest i niesprawiedliwa. Ja też rzadko kiedy już do niej chodzę, a i pan Cyryak także...
— I pan Cyryak także?
— Bardzo słusznie. On z początku nauczał Naścię, aby temu tatarskiemu najściu Piszczałków woli nie dawała, bo ją okradną, objedzą i zdrowia pozbawią, a razu jednego, zniecierpliwiwszy się, rzekł: »Tylko ty zgódź się na to,