Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/542

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

takich porywów namiętności. Czyżby naprawdę kochać miał bardziej Jakóbkę, że dziewka ta rozniecała mu ogień taki w żyłach? Cała jego przeszłość budziła się ponownie i gniew rozgorzał w nim bardziej jeszcze, czuł bowiem, że wróci do niej, pomimo że teraz tak oburza się na samego siebie. Dygocąc cały, wskoczył na konia i popędził kłusem, aby znaleźć się jaknajprędzej w Rognes.
Tego samego właśnie popołudnia przyszło Franusi na myśl, że trzeba pójść zerznąć pęk lucerny dla swoich krów. Był to zazwyczaj jej wydział, zdecydowała się też i tym razem na tę robotę, wiedząc, że zastanie tam Jana przy orce. Nie lubiła, będąc sama, narażać się na spotkanie z Kozłami, wściekłymi, że nie mają już całego pola i szukającymi ustawicznie powodu do zwady. Wzięła kosę, licząc na to, że koń przywiezie trawę do domu. Przybywszy jednak na pole Cornailles, spostrzegła ze zdziwieniem nieobecność Jana, którego zresztą nie uprzedziła o swoim zamiarze przyjścia; pług leżał na polu; gdzie też mógł podziać się jej chłop? Bardziej jeszcze zaniepokoił ją widok Kozła i Lizy, stojących przed jej polem i wściekle wygrażających rękami. Ubrani w odświętną odzież, wracać musieli z jednej z sąsiednich wsi i zatrzymali się, nie mając nic do roboty. W pierwszej chwili zamierzała Franusia zawrócić do domu. Zawstydziła się jednak własnego tchórzostwa. Wolno jej przecież iść na własne pole, kiedy jej się podoba!... Szła więc śmiało dalej z kosą na ramieniu.
Prawdę mówiąc, każde spotkanie z Kozłem, zwłaszcza o ile był sam, wzburzało młodą kobietę. Od dwóch lat nie przemówiła do niego ani słowa. Widok jego stale jednak dziwnym zdejmował ją dreszczem. Mogła to być złość jedynie, a może też i coś innego jeszcze. Kilkakrotnie już, na tej samej drodze, udając się na swoje pole lucerny, dostrzegła go w ten sposób przed sobą. Za każdym razem odwracał głowę, wpijając w nią szare swoje oczy z żółtemi