Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T4.djvu/419

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
LXVIII.

Potém ją chciałem zmazać, ale ona
Już jako pani mego serca była...
„Sprobuj — wołała — jeżeli ten skona...
A żadna zorza-by nie zaświeciła?       540
A żadna gwiazda z tych gwiazd przerażona
Nie przyleciała? Krwi się nie napiła?...
To wtenczas będziesz spokojny o ducha:
Ziemia proch! — człek z niéj jak wulkan wybucha.


LXIX.

Płomieniom wolno chodzić po dolinach,       545
I błyskawicom wolno bić w cnotliwe.
Za myślą twoją idź — nie myśl o czynach!
Probuj czy niebo martwe jest czy żywe?“
Tak mi ktoś szeptał. — Gdyby w stu Switynach
Stu ojców moich własnych głowy siwe       550
Patrzały na mnie z grobu jego wzrokiem —
Nie byłbym cofnął się przed krwi potokiem.


LXX.

Wysłałem katy... lecz myśl gdy się kwieci,
W coraz straszniejsze rozwija się drzewo.
Posłałem drugie... dwór — żonę — i dzieci       555
Wyciąć. — Był ciemny dzień i grad z ulewą.
Czasami słońce ponuro zaświeci
I gradem złotym jak zwichrzoną plewą
O pancerz chłośnie i z kitą się zetrze —
Bom stał... czekając tych katów — na wietrze.       560


LXXI.

U progu mego żebractwo się szare
Skupiło. Patrzą... król na progu stoi.
Przez deszczu struny widzą jakąś marę
Jęczącą, gradem bijącym po zbroi. —
Wtém wyszło do mnie suche widmo stare...       565
Żebrak.. i blisko stanąwszy podwoi...
Jak posąg, który wiecznym być zaczyna,
Skościał... i podał mi list od Swityna...