Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T4.djvu/404

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
VIII.

Na jednym pustym śród sosen smętarzu
Spotkałem smętne i dzikie Germany...
O! duchu! dawnéj przeszłości malarzu!
Ty jeszcze widzisz te sosnowe ściany,       60
Wozy, ogniska, twarze przy rozżarzu,
I rzymskie z białych piszczeli kurhany;
A na nich orły wydarte legionom
Podobne lampom złotym i koronom.


IX.

Ty jeszcze widzisz i dziś pytasz siebie:       65
Kto ci przyczynił głosu i języka?
Liczni — krzyknąłem — jak gwiazdy na niebie!
Straszni jak piorun gdy niebo odmyka!
Przez was świat wytnę! pod wami pogrzebię!
Ja, syn popiołów — ojciec mogilnika! —       70
Urra ha!... Gwiazdę pokazałem białą
Dnia wschodzącego lasom. — Wszystko wstało!...


X.

Wszystko! — Dziesiątki całe groźnych kroci
Wstały gotowe na rzeź urahanną...
Wszystko!... Na boku tylko śród paproci       75
Białością swoją mnie zadziwił szklanną
Kształt jakiś, śpiący, cudownéj dobroci
I ciszy, zorzą oświecony ranną,
Zwalony w dzikich trawach, przy strumieniu,
Posąg... w jutrzenki światłach jak w płomieniu...       80


XI.

Rzekłem więc: Czy to jaka jest królowa
Wyrżniętych ludów? nieskalanéj bieli?
Którą tu smętnie czarujące słowa
Na fijołkowéj uśpiły pościeli? —
Wtém barbarzyniec ją tak ciął, że głowa,       85
Jak lampa która ciemność rozweseli,
Skoczyła... chwilę na błękicie trwając
Jak gwiazda... potém błysnęła spadając...