Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T4.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gwałty, płacz, mordy rumiane,
I to miasto wyrzynane
Jak anioł ognia pochłonie.
I podobny jest koronie        780
Z hyacyntu, z chryzolitu,
Śród gwiazd białych i błękitu
Przez duchy Boskie trzymaną;
Aż naród zegnie kolano,
O Bogu pomyśli w burzy;        785
I na to ogniste wiano
Meczeństwem ducha zasłuży.
I jest jeszcze jako kręta
Burza, co płomieni ręką
Porwała tam sakramenta;        790
Krzyże, hostje z Pańską męką,
Obrazy prześwietych wzorów,
I grobowce fundatorów,
I podłogi które rosi
Ludu łza, nawet kamienie:        795
Zawineła je w płomienie
I Panu Bogu odnosi.
Więc i te drzewa żałobne
W zielone świątki sadzone,
Których pnie takie czerwone,        800
Listki jak iskierki drobne
W rubin na nitki znizane,
Jak struny wichrem odwiane,
Ogniem zajęte przy korze:
Te drzewa – to harfy Boże        805
Od kościelnego krawędzia
Idące rzędy długiemi,
To Dawidowe narzędzia
Hymnów, które tu na ziemi
Śpiewają mi z tryumfalnych        810
Pieśni długie litanije,
Od aniołów niewidzialnych
Duchowa ręką trącane.
Widzę Boga! któż mi oczy zakryje?
Chwały niewypowiedziane        815
Widzę! głosy wielkie słyszę!